czwartek, 25 kwietnia 2013

Historia podróży na trasie Kraków - Scrabster

Jeśli komuś wydaje się, że można sobie dokładnie zaplanować daleką podróż której elementem jest rejs samolotem - jest w błędzie. Dużym błędzie. Ile razy mamy gdzieś lecieć, to zawsze coś jest nie tak. Ale po kolei.

Najpierw, zgodnie z planem, zameldowaliśmy się w Balicach, skąd zgodnie z planem wylecieliśmy Airbusem linii easyJet w kierunku Edynburga. Pogoda świetna, kapitan i załoga bardzo mili. Po dwóch godzinach lotu miły Pan Kapitan, miłym głosem, miło zapowiedział, że z powodu kłopotów technicznych z samolotem musimy wylądować w Luton (pod Londynem). No cóż, paniki nie było - może dlatego, że prawie nikt nie był w stanie zrozumieć co też Pan Kapitam swoim brytyjskim angielskim usiłował przekazać pasażerom. Po wylądowaniu (w jednym kawałku) Pan Kapitan, z uśmiechem na ustach, pokazał nam wszystkim jak to pękła mu szyba w kabinie. Wszyscy się świetnie bawili, a Pan kapitan powiedział, że teraz zastanawiają się, co z nami zrobić. Po godzinie negocjacji z Wysokim Urzędem w służbie Jej Królewskiej Mości stwierdzono, że nie możemy przejśc do stojącego obok samolotu, który był gotowy lecieć z nami do Edynburga, tylko że musimy przejść pełną procedurę kontroli przylotowej i wylotowej. Mógłbym ten proces opisać ze szczególami, ale byłby to opis długi jak kilometry korytarzy na lotnisku Luton. Powiem krótko - koszmar. Bładziliśmy po tym rozległym lotnisku, ciągnąc za sobą bagaże i usiłująć się nie pogubić. Walizkę zawierająca cały mój sprzęt fotograficzny odzyskaliśmy tylko dzięki nieprawdopodobnemu szczęściu, zbiegowi okoliczności i miłej pani z obsługi lotniska. Bez jedzenia, picia, w tłumie, po trzech godzinach udało nam się wsiąść do samolotu. W efekcie w Edynburgu wylądowaliśmy przed 16-tą, czyli z blisko 4-godzinnym opóźnieniem. Zjedzenie czegoś w kafeterii (padaliśmy już z głodu) oraz odebranie samochodu z wypożyczalni zajęło nam kolejną godzinę i już po 17-tej udało nam się wyruszyć z Edynburga na północ.

Po tych wszytskich przygodach byłem już tak zmęczony, że wsiadając do samochodu co to miał wszystko odwrotnie było mi już zupełnie wszystko jedno - czy pojadę po lewej czy po prawej, byle do przodu. A do przejechania było drobne 270 mil, czyli blisko 500 km. W dodatku hotel, do którego jechaliśmy, w teorii zamykają o 22-giej. Pominę znowu szczegóły, ale skoro dziś piszę tego posta to znaczy, że operacja się udała. Dojechaliśmy do hotelu o 22:30, dzięki telefonicznej pomocy Pawła wpuszczono nas "po godzinach", rano zjedliśmy autentycznie bardzo smaczne śniadanie i o 8:00 zameldowaliśmy się na przystani promowej. O rejsie w następnym poście, a opowieści o wszystkich szczegółach uroczej podróży długo jeszcze będą wypełniać czas na niejednym spotkaniu rodzinnym i towarzyskim.

Z ciekawostek (niestety, z powodu wielkiego pośpiechu i zapadających ciemności - brak dokumentacji fotograficznej) należy wspomnieć o:
  1. niewielkich problemach z jazdą polewej stronie - o dziwo nie jest to takie trudne, największy kłopot mam ze znalezieniem lusterka wstecznego, ciągle szukam go po prawej stronie a nie po lewej
  2. ciekawych krajobrazach północnej Szkocji, miejscami bardzo przypominającymi Islandię - bezleśne, bezkresne wzgórza pokryte suchymi o tej porze roku wrzosowiskami,
  3. ogromnej ilości martwych zwierząt na poboczu drogi - głównie bażantów i kuropatw, ale i saren, zajęcy i innych biedaków (rozjechanych? zastrzelonych przez znudzoną aystokrację, która sobie strzela, ale żeby się schylić po zwierzynę to już im się nie chce?)
  4. dość wąskich i kiepskich drogach (im dalej na północ tym droga węższa i bardziej kręta).

1 komentarz:

  1. Cały urok podróży to "przygoda" -no może nie taka!Uściski R&J

    OdpowiedzUsuń